Jeśli myślicie, że motoryzacja nie przewiduje swojej przyszłości, jesteście w błędzie.
Downsizing
Małe jest lepsze – przekonują dziś producenci aut. Od kilku lat obowiązuje zmniejszanie pojemności oraz liczby cylindrów. Problem braku mocy czy elastyczności załatwia się zamontowaniem turbosprężarki (w uproszczeniu, bo zmian jest ciut więcej lecz drobniejszej materii). Dzięki takiemu podejściu mamy więc nie tylko Skodę Octavię z silnikiem o pojemności jednego litra, ale też Forda Mustanga, który z pojemności 2,3 l generuje aż... 317 koni. Czy taki downsizing (dosłownie zmniejszenie) wpłynie na długowieczność silników? Być może tak, bo są rzeczywiście bardziej wysilone niż jednostki wolnossące, ale mniejsza pojemność z turbo to także mniejsze zużycie paliwa (zwykle na papierze) i ograniczona emisja do atmosfery szkodliwych substancji. Może zresztą o tej jakości (lub jej braku) przekonamy, a może nie – trzeba też pamiętać, że zmieniło się podejście do motoryzacji. Dzis jeździmy więcej, częściej i to na relatywnie dłuższych dystansach, a przede wszystkim częściej też zmieniamy samochody. Kiedyś prywatnym autem jeździło się i 10 lat, dziś coraz bardziej modny staje się długoterminowy wynajem – płacimy „czyns” i przy konkretnych warunkach dotyczących użytkowania (określony przebieg) nie interesuje nas serwis, zmiana opon oraz generalnie... posiadanie własnych czterech kółek.
Hybrydowy okres przejściowy
Nie tylko Toyota hybrydami żyje. W ofercie takie samochody ma bowiem większość producentów, ale japoński koncern na sprytnym połączeniu silnika spalinowego i motoru elektrycznego zrobił dobry interes – w ciągu ostatnich 20 lat, a od takiego czasu sprzedawany jest Prius, Japończycy wypuścili ponad 10 milionów hybryd. Nie ma wątpliwości, że to ostatni krzyk mody w sensie technologii. Hybrydy jeżdżą taniej, mają prostszą konstrukcję niż zwykłe auta, mniej smrodzą. Sporo kosztują, ale per saldo podobno się opłacają. Jedno jest pewne. To etap przejściowy do pełnego zelektryfikowania czterech kółek. Dziś są, jutro też będą, pojutrze trafią do lamusa.
Elektryczny sen
Napęd elektryczny jest lepszy niż silniki wewnętrznego spalania. Chodzi nie tylko o lepszą sprawność, ale też moment obrotowy dostępny od minimalny obrotów (w silnikach spalinowych trzeba „zakręcić wałem”, żeby skorzystać z momentu, tu dodaje się gazu i moment jest dosłownie na zawołanie) i prostotę konstrukcji (nie ma turbo, nie ma skrzyni biegów lecz tylko „przemiennik kierunku” itd.). Pewną barierę stanowią akumulatory, ale ich zasięg i czas ładowania sukcesywnie się wydłuża. Patrz Tesla, która gwarantuje przebiegi na dystansie ok. 500 km i kilkadziesiąt minut uzupełniania energii do 80 procent pełnej wydajności, oczywiście z użyciem szybkiej ładowarki).
Z drugiej strony zasięg zwykłych aut – Nissana Leafa, BMW i3 czy całkiem zwyczajnego smarta – rośnie i przekracza już (poza smartem) 200-250 km. Mówi się o autostradach z pasem do (bezprzewodowego) ładowania indukcyjnego podczas jazdy, mówi się o coraz niższych cenach (rzeczywiście maleją) i o tym, że z czasem i w Polsce takie samochody będzie można kupić na preferencyjnych warunkach (darmowe parkowanie, wjazd do centrum tylko elektrowozami itp.). Na razie musimy się pocieszyć faktem, że najbardziej dynamicznym samochodem świata jest nowa Tesla Roadster. Samochód trafi do produkcji za kilka lat, ale już udało się nim uzyskać naprawdę zaskakujące osiągi – auto do setki przyspiesza w 1,8 s.
Wodór zamiast benzyny
Podobno zapasy ropy kurczą się w tempie lepszym niż zaciskanie pasa w mediach – piszą złośliwi. Mówi się, że za 30 lat zostaną aptekarskie ilości, a więc nie będzie też benzyny prawie gotowi, inni uważają, że system na dobre zacznie działać za minimum kilkanaście lat. Póki co mamy już jednak samochody, które odpowiadają 3. poziomowi jazdy autonomicznej (z 5 ogólnie określonych, gdzie „jedynka” to w zasadzie zwykłe auto z tempomatem i wspomaganiem hamowania, zaś „piątka” jest pojazdem zdolnym do poruszania bez pomocy człowieka)!
W Audi A8 można puścić kierownicę w korku i samochód pojedzie automatycznie. Do prędkości 60 km/h – uspokajam, czyli w razie czego zdążycie odłożyć zakazany prawem telefon czy gazetę. Na razie to tylko system pomocniczy, ale Niemcy mówią, że wkrótce wprowadzą tryb autostradowy – jazdę zautomatyzowaną do 120 km/h. Powoli można zacząć się bać lub... przyzwyczajać. Od przyszłości motoryzacji nie ma przecież ucieczki. No chyba, że ktoś chciałby chodzić na piechotę. Brak chętnych? Tak, to całkiem zrozumiałe.